Prawdziwa historia czarownicy

Śmigająca na miotle na sabaty i warząca magiczne mikstury w kotle, z nieodłącznym czarnym kotem u boku – kto z nas nie kojarzy tego obrazu? Czy jednak na pewno znamy historyczne tło legend o czarownicach, czy wiemy o tej postaci już naprawdę wszystko?

„Staje jej w ocach baba pochylona, | Kijek sękaty w prawej ręce miała; | Po gęstych zmarszczkach, zapadłej źrenicy, | Po zębach, które po dziąsła przyjadła, | Poznała obraz możnej czarownicy” – tak o czarownicy pisał w pod koniec XVIII wieku J. Jasiński. I rzeczywiście, tradycyjnie jest to stara, brzydka kobieta, „sekutnica” jakich mało. W dodatku brata się z diabłem, zatem nic dobrego. Okazuje się jednak, że wizerunek czarownicy w różnych epokach i krajach odbiegał znacząco od tego, co znamy dzisiaj.

O motywie czarownicy, instytucji czarownictwa i historii tego zjawiska od archaicznych początków, ginących gdzieś w pomrokach dziejów aż do dziś, rozmawiam z dr hab. Krzysztofem Brachą, historykiem z Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach oraz Instytutu Historii PAN w Warszawie, specjalistą od konfesyjnej literatury średniowiecznej i historii idei.

Naszą rozmowę na temat czarownicy i instytucji czarownictwa chciałbym rozpocząć od cytatu: „Był im [Słowianom] także dobrze znany [inny] zwyczaj losowania. Kobiety, siedząc przy ognisku, kreśliły bez liczenia na chybił trafił linie w popiele i jeżeli wyliczyły parzyste, miały to za oznakę powodzenia, jeśli nieparzyste, uważały to za zwiastuna nieszczęścia”. Opis ten pochodzi z XII wieku i dotyczy obyczajów Słowian połabskich w czasie walk misyjnych, a jego autorem jest kronikarz duński Saxo Grammaticus: kobiety kreślące kreski, czyli – do dzisiaj w kilku językach słowiańskich – czary (cziary) lub czerty, inaczej mówiąc „czarujące”, „robiące czary” (w ziemi). Czy można powiedzieć, że to pierwszy znany opis czarownic (który to termin wskazywał na ich technikę wróżenia z „czar”)? Co historyk sądzi o takiej interpretacji?

W tej relacji kronikarza chodzi o bardzo starą praktykę wieszczą kreślenia bez namysłu linii, kresek w popiele  dla celów wieszczych, wróżenia o rzeczach przyszłych. Należy ona do  znanej jeszcze w antyku sztuki wróżebnej opartej na losach, np. oprócz kreślenia linii, topienie ołowiu lub wosku lanego do wody i wróżenie z powstałych w ten sposób kształtów, z rozlanego wina lub oleju, losowanie wersetów z ksiąg (tzw. sortes Homericae, sortes Vergilianae, sortes sanctorum), wyciąganie słomek, rzucanie kostek itp. W istocie niektórzy językoznawcy wskazują, że może ono pochodzić tak jak w j. czeskim od czara – ‘linja’, czarati i czarziti – „kreślić’, ale to tylko jedno ze stanowisk. Podobnie w j. niem. Los pochodzi od stgerm. Hlauts – ‘wróżyć’, ‘losować’, ale też ‘czarować’. Innymi słowy chodzi tu o technikę wieszczą, którą posługiwały się wyspecjalizowane jednostki, wróżbiarki, ale tym kobietom z opisu Saxo daleko jeszcze do czarownic, zresztą słowo „czaroděj” znane było wcześniej. One nikomu nie szkodziły, przewidywały przyszłość dla dobra wspólnoty, w której żyły. W średniowieczu za pośrednictwem arabskim przejęto specjalne księgi wieszcze, które należały do uczonych sztuk antycznych. W powołanej relacji mamy oczywiście przykład wierzenia ludowego, które przypisywano m.in. Władysławowi Jagielle, który ponoć rzucał na ziemię słomki lub patyk połamany na trzy części i z przypadkowego układu tych patyków na ziemi wróżył. Podobne zwyczaje niechętni Jagielle wypominali zresztą nie raz, uznając za dowód powierzchownej chrystianizacji.

Przyzna Pan profesor, że – jak by nie patrzeć – pierwotne znaczenie czarownic jako takich „kreślarek” to byłby obraz skrajnie różny od tego, z czym kojarzy się nam czarownica współcześnie?

To, co nam się kojarzy – to efekt krytyki kościelnej okresu późnego średniowiecza i czasów nowożytnych; deprecjacja i demonizacja postaci czarownicy,  przypisywanie kontaktu z demonami, przywoływanie zła personifikowanego w postaci szatana, korzystanie z jego wiedzy, podczas gdy jest to obraz znacznie bardziej skomplikowany.   W każdej wiosce średniowiecznej były znachorki, akuszerki, czyli samotne kobiety w starszym wieku (ponieważ tylko one miały dostateczną wiedzę na temat sposobów leczenia, wynikającą z doświadczenia życiowego, słowo wiedźma oznacza ‘wiedząca’). I to jest według jednej z hipotez tło społeczne tego zjawiska.  Oczywiście, ponieważ medycyna średniowieczna – mówię o medycynie ludowej, nie o tej uniwersyteckiej, oparta na lekach pochodzenia roślinnego lub zwierzęcego –  była uwikłana w myślenie magiczne, to jakiekolwiek uprawianie ludowej medycyny zawsze kojarzyło się  czarami, bo zabiegom towarzyszyły słowa – zaklęcia, gesty,  specjalne atrybuty, np. amulety, zabiegi wykonywano ponadto w określonym dogodnym do leczenia czasie i od niego uzależniano skuteczność terapii. Więc to wszystko wzbudzało podejrzenia,  szczególnie, że te same znachorki, nie tylko leczyły i przyjmowały porody, lecz mogły również dokonywać aborcji. Aborcja dokonywana przez wiejskie znachorki miała być zresztą jedną z przyczyn wybuchu epidemii polowań w świetle jednej z hipotez, tym bardziej, że w tym czasie Europa XIV w. przeszła epidemię dżumy i wyludnienie. Z potrzeby przyrostu naturalnego skierowano przeciwko owym akuszerkom aparat represji. Takie znachorki, zielarki mogły być pierwszymi ofiarami polowań, a zatem wg tej hipotezy w genezie polowań legły różnorodne praktyki kobiece, pomaganie w chorobie i nieszczęściu, pomoc w odzyskiwaniu utraconych dóbr, ale też rzucanie uroków lub wyrządzanie szkody itp. Taki kierunek interpretacji reprezentowali m.in. Claude Lecouteux, Gunnar Heinsohn i Otto Steiger. Tak właśnie charakteryzują czarowników bardzo wczesne relacje ze Statuta Sabaudiae z 1430 r. Hipoteza ta oczywiście spotkała się z krytyką, ale jest w tym kontekście znacząca. Przecież – gdy cofniemy się jeszcze do kultur  archaicznych, to wiemy dobrze, że każde plemię (szczep) miało swego szamana. Kim był szaman? Był to mediator między światem niewidzialnym a widzialnym, wchodził w kontakt w halucogennym transie z rzeczywistością zaświatową, z duszami zmarłych i siłami natury, ale spełniał praktyczne i pożyteczne usługi dla wspólnoty, leczenie, wypraszanie deszczu, urodzaju, ochrona przed wszelkim złem,  był depozytorem magii ochronnej. Paradygmat demonizacyjny w piśmiennictwie chrześcijańskim utożsamiał stare wierzenia ze światem diabła, a ludzi,

Waldeńskie kobiety jako czarownice. Miniatura (XV w.)
Waldeńskie kobiety jako czarownice. Miniatura (XV w.)

którzy parali się podobnymi praktykami z poduszczeniem diabelskim, bałwochwalstwem, pogaństwem i przesądem.

Tym samym ubiegł pan moje kolejne pytanie, które było poświęcone próbom odtwarzania „pierwowzoru” czarownicy w naszej kulturze. I właśnie tutaj uważa się, że była nią zwykła wioskowa znachorka, żyjąca gdzieś na granicy osiedla ludzkiego (albo nawet gdzieś w lesie), która wcale nie była wartościowana tak, jak dzisiaj, tylko była otaczana szacunkiem, może lekką obawą, ale generalnie była pożyteczna dla społeczności, prawda?

Na pewno tak, choć geneza zjawiska jest bardzo złożona, a dyskusja w nauce chyba się nigdy nie skończy. W historiografii światowej istnieje co najmniej kilka szkół interpretacyjnych z podziałem na widzenie etnologiczne i socjohistoryczne. Całkiem niedawno jedną z najbardziej sugestywnych interpretacji genezy czarownictwa w Europie średniowiecznej i nowożytnej opublikował historyk włoski Carlo Ginzburg w swojej monografii o tzw. benandanti, a później drugą o genezie wyobrażeń o sabatach czarownic reprezentując szkołę etnologiczną. W pierwszej z nich C. Ginzburg w oparciu o materiały inkwizycji włoskiej z terenów Frulii (północnowschodnie Włochy) wskazał na niezwykle interesujący zwyczaj tamtejszych mieszkańców, którzy 4 razy w roku popadają w trans, wyobrażając sobie, że walczą z wiedźmami o urodzaj i dobrobyt w gospodarstwie. Toczą w ten sposób oszalałą bitwę z orszakiem czarownic, jeśli zwyciężą będzie dostatek, jeśli przegrają, głód. Owi benandanti to niezwykli ludzie urodzeni w czepku, stąd posiedli zdolność do walki z wiedźmami. Jak łatwo się domyślamy, inkwizytorzy przypisali benandanti do wizji sabatów. Dla historiografii to ważne świadectwo pewnej autentycznej praktyki wierzeniowej, reliktowej formy pogańskiego kultu płodności, która legła u podstaw oskarżeń o czarostwo i udział w sabatach pod wpływem reinterpretacji inkwizytorskiej.  C. Ginzburg powraca w pewien sposób to starej tezy Margaret Murray. C. Ginzburg wywodzi wyobrażenia o czarownicach z kompleksu wierzeniowego złożonego z germańskich mitów o „wildes Heer” (dzikich orszaków powietrznych), grecko-rzymskich o Dianie, z wyobrażeń o bałtyckich wilkołakach i z euroazjatyckiego szamanizmu. Podkreśla przy tym rolę   wierzeń związanych ze staroceltyckimi kultami nocnych bogiń: Hery, Epony i matron (Matronae, Matrae, Matres), chtonicznych bóstw opiekuńczych (związanych ze światem zmarłych), personifikacji płodności i urodzaju. To właśnie te relikty wierzeń – przejaw archaicznych wyobrażeń eschatologicznych – legły u podstaw późniejszych wyobrażeń o czarownicach i sabatach. Do tezy Ginzburga porównywano inne podobne ryty ludowe, np. z udziałem sycylijskich Donni di fuora ( rodzaj wróżek) skazywanych przez hiszpańską inkwizycję jako czarownice przedstawione przez Gustava Henningsena lub słoweńsko-iseryjskich kresników (kerstników) tudzież węgierskich táltos opisanych przez Gabora Klaniczaya, istot ludzkich, które były wrogami wiedźm i nocami staczały waleczne bitwy dla zapewnienia urodzaju z wiedźmami lub sami ze sobą. Nie jest wykluczone, że w pewien sposób możemy z tymi wierzeniami wiązać nasze rodzime świadectwa o słowiańskim obrzędzie zwanym stado, kiedy w okresie Zielonych Świątek grupy młodzieży walczyły ze sobą, okładając się kijami i mieczami, dla zapewnienia urodzaju i pogłowia w stadzie. Był to bowiem czas pierwszego wypasu bydła po zimowej przerwie.  Nie wiemy jednak, na ile takie i podobne relacje o ludowych praktykach były toposem literackim lub literacką krytyką, a na ile faktyczną praktyką wierzeniową.

Kolejne pytanie: może się to wydać banalne, ale czy stara, brzydka i okropna; czy przeciwnie – urodziwa? Jaka czarownica była wcześniej, bo można znaleźć różne opinie na ten temat. Jak to generalnie wygląda w skali Polski, czy Europy?

Jeśli chodzi o aparycje wymienionych żeńskich bóstw antycznych – archetypów czarownic, to były to młode urodziwe panie, nawet owe celtyckie matrony, matki wszakże. Diana, Herodiada, to samo dotyczy germańskich bóstw żeńskich Frigg, Freja, Holda lub Walkirii, to urodziwe kobiety, to samo, choć były to kobiety dojrzałe (skoro mogły być matkami) – dotyczy celtyckich matron. Zatem wczesne wyobrażenia wiązały się z kobietami pięknymi, były to wszak personifikacje szczęścia i dobrobytu, nazywane źródłach felices domine, bone domine (szczęśliwe, dobre panie) natomiast to skojarzenie, które dzisiaj nosimy w naszej świadomości, to efekt wspomnianej deprecjacji. Zło i personifikacje zła ukazywano przez pryzmat brzydoty dla wywołania reakcji wstrętu, szoku estetycznego i odrzucenia. Choć ten podeszły wiek i szpetny wygląd wiąże się z drugiej strony z tradycjami uprawiania czarów leczniczych przez wspomniane już znachorki. Mieści się w tym również nieufność wobec kobiet, które miały być wedle ówczesnych interpretacji bardziej podatne na knowania demonów jako istoty mniej doskonałe, bardziej naiwne i mniej lotne intelektualnie niż mężczyźni, a ponadto z natury bardziej skłonne do uciech cielesnych przez co łatwo dawały się zniewalać diabłu. Z aktu cielesnego z demonami rodziły się potworki, które były demonami, nie ludźmi. Demony, nie posiadając jednak siły ani wegetatywnej, ani generatywnej (nie mogły płodzić, rosnąć, wydawać nasienia), kradły nasienie z organizmów ludzkich i jako sukkuby lub inkuby spółkowały z kobietami.

Tu dotknęliśmy kolejnego problemu. Dwie wizje – i obydwie funkcjonują jednocześnie. Chrześcijańska wizja czarownicy jako sługi diabła, wcielenie zła, rozpowszechniona przez misje i Świętą Inkwizycję; a z drugiej strony ciągle żywa tradycja ludowa czarownicy jako tej, która może być dobra lub zła; może zaczarować, ale i pomóc. Czyli czarownice są różne. Nie ma tej jednoznaczności…

Są to wizje wynikające z dwóch stanowisk: ze stanowiska wierzeń ludowych prostych ludzi, dla których znachorka-wróżbiarka wiązała się nie tylko z magią szkodliwą, lecz również z magią pomocną w życiu (zwłaszcza w sferze agrarnej – dla społeczeństw rolniczych bardzo ważnej). Natomiast krytyka chrześcijańska podkreślała, że szukanie pomocy nawet dla celów pożytecznych w czymś innym niż tylko w woli Bożej, jest sprzeniewierzeniem się wierze, bałwochwalstwem, przesądem i wzywaniem pomocy diabła, której czarownice są sługami.

Przejdźmy do Sabatów czarownic. Przede wszystkim, czytając niektóre opisy tego, jak miały wyglądać te zebrania czarownic, zwraca uwagę, że one są podejmowane na podstawie akt sądowych, więc powstaje pytanie: czy sabaty czarownic to fakt historyczny, czy może wymysł inkwizytorów, sędziów tych procesów?

Tak, to jedno z najtrudniejszych zagadnień w tej problematyce, ponieważ do momentu znaczącego odkrycia archiwalnego dokonanego właśnie przez C. Ginsburga wydawało się, iż zjawisko sabatów było wyłącznie li tylko wynikiem indagacji przez inkwizytorów (którzy chcieli usłyszeć to, o co pytali, i indagowane biedne kobiety odpowiadały na sugestie ze strony pytań inkwizytorów, wykorzystując bujną wyobraźnię). Jeśli inkwizytor pytał, gdzie leciały na sabat, to tym samym sugerował, że sabat istnieje. Nawet jednak wspomniane wcześniej za Ginzburgiem zloty benandanti nie miały nic wspólnego z tym, co później interpretowano przed trybunałami inkwizycyjnymi jako zloty czarownic na sabaty. Przecież owi benandanti to faktycznie dobrzy czarownicy, którzy mieli w ten sposób chronić wspólnotę przed szkodliwą działalnością wiedźm, a nie odwrotnie. Benandanti zostali po prostu zdeprecjonowani i zreinterpretowani w procesach jako słudzy diabła, a ich wizje podróżowania in spirito i walki z wiedźmami za efekt paktu z diabłem. Natomiast cała reszta praktyk, które miały odbywać się podczas Sabatów, to jest już w dużym stopniu interpretacja inkwizytorów.  Wizja samego zaś sabatu kształtowała się przez ostatnie dwa stulecia wieków średnich, a pierwsze świadectwa znajdujemy już w procesie  z Tuluzy z 1335 r. Ostatecznie sabat stał się nieodłącznym elementem tzw. zbiorczej koncepcji czarownictwa, w której wymienia się najczęściej osiem charakterystycznych elementów: nocne loty czarownic, pakt z diabłem, wyparcie się chrześcijaństwa, sabaty, profanowanie Eucharystii i krzyża, seksualna orgia, dzieciobójstwo i kanibalizm (inni wymieniają: szkodliwą magię, sabaty, loty w powietrzu  i metamorfozy czarownic, kacerstwo oraz pakt z diabłem).  Wyjaśnia się  przy tym, że z ośmiu  elementów, wszystkie oprócz dwóch pierwszych (loty wywodzą się z folkloru i odzwierciedlają dawne wyobrażenia eschatologiczne, czyli wertykalny kierunek wędrówki dusz w zaświaty, przeciwny wobec horyzontalnej drogi w eschatologii chrześcijańskiej, pakt zaś jest konstrukcją teologiczną) pochodzą z tradycji heretyckiej.

Właśnie. Kampania procesów przeciw czarownicom – czy to dopiero „zasługa” Encykliki papieża Innocentego VII i „Młota na czarownice”, czy polowania były znane już przed XVI wiekiem?

To był proces ewolucyjny. Tak naprawdę, do połowy XV wieku odżegnywano się od urealniania zjawiska czarownictwa i teolodzy chrześcijańscy na podstawie tzw. Canonu episcopi z ok. 906 r., który został później w XII w. częścią prawa kanonicznego (tzw. Dekretu Gracjana), zawsze konsekwentnie twierdzili, że tzw. Sabaty, czy też loty kobiet na Sabat to jest wyłącznie sfera wyobrażeniowa, sny, wyobraźnie zsyłane w czasie snów przez demony – i nic więcej. Natomiast od połowy XV wieku, widać jak dokonuje się zmiana interpretacyjna w kierunku urealniania Sabatów. Jednym z pierwszych był inkwizytor Mikołaj Jacquier, który uznał w 1458 r., że wiara w fizyczne przemieszczanie się w powietrzu nie jest sprzeczna z wiarą. Encyklika zaś Innocentego VIII z 1484 r. to urealnienie zadekretowała na długo, a jej tekst został włączony do wydania „Młota na czarownice”, najsłynniejszego podręcznika inkwizytorskiego wydanego w 1486 r. przez  dwóch dominikanów – Sprengera i Kramera (Institorisa). Była to nie tylko „synteza” zjawiska w ówczesnym piśmiennictwie, ale też niezwykle wpływowy podręcznik, jak wyszukiwać czarownictwo jako  zjawisko realne i zagrożenie dla świata. Natomiast pierwsze procesy przeciwko domniemanym czarownicom datuje się już na lata 30-te XV w. z terenów Delfinatu, Piemontu, Savoyen i  pd.-zach. Szwajcarii, czyli znacznie wcześniej, co ciekawe z terenów przyległych do obszaru uznawanego za regionalne źródło europejskich polowań na czarownice (strefy Jeziora Genewskiego), i gdzie Ginzburg lokalizuje wspomniane celtyckie praźródła mitycznych wyobrażeń o podróżujących po świecie zmarłych. Być może pierwszymi procesami były trybunały przeciwko pewnej Agnieszce Escor de Grimentz z val d’Anniviers z 1427 r. oraz Martinowi Bertod z 1428 r. z val d’Hérens,  kanton Valais w diecezji Sion w pd.-zach. Szwajcarii, którzy zostali wówczas  straceni na stosie. Martina spalono z powodu posiadania książki mantycznej (ars sortilegii).  Co ciekawe, dawno już wskazano, że teren ten był szczególnie opanowany przez osadnictwo grup waldensów, o czym świadczy np. proces z 1387/1388 r. w Pinerolo w Piemoncie, który wykazał specyficzną mieszankę katarsko-waldeńskich praktyk z zebraniami  w synagodze i orgiami.

Czarownice - pamiątki ze Świętego Krzyża
Czarownice – pamiątki ze Świętego Krzyża.

Można chyba powiedzieć, że od tej pory podejrzane było wszystko? Jak się czyta zapisy tych spraw sądowych, widać, że pod zarzut uprawiania czarów mogły podpaść i jakieś ubytki, anomalie w wyglądzie zewnętrznym, i życzliwe podejście do zwierząt.

Teoretycznie krytyka podejrzanych praktyk opierała się na kauzatywnej (przyczyno-skutkowej) interpretacji przesądu wypracowanej przez Augustyna i Tomasza z Akwinu. Jeśli zatem jakieś skutki mają miejsce, ale nie wynikają one z przyczyn naturalnych lub Boskiej inspiracji to mogą zachodzić tylko na skutek działań diabła lub dzięki jego pomocy po zawarciu z nim stosownego paktu. W rezultacie w dużym uproszczeniu wszystkie zjawiska bez pewnego wytłumaczenia mogły być podejrzane o inspiracje demoniczną.  Takie stanowisko wzmocnione później dodatkowym założenie Tomasza z Akwinu, że „wszystko to co dzieje się na tym świecie może być dziełem demonów”, ukazało wszelkie formy przesądów jako faktyczne zagrożenie, co miało oczywiście wpływ na postawy wobec ludzi obwinianych o czary. W następstwie bowiem tomistycznej interpretacji zabobonów, dokonała się, jak wywodził  Dieter Harmening, ostateczna demonizacja  przesądów. W odróżnieniu od cichego i głośnego paktu z demonami, ugruntowano w scholastyce demoniczne źródła każdej zabobonnej praktyki, a w konsekwencji także wiele nieaprobowanych przejawów popularnej dewocji. Jeśli zatem jakaś kobieta miała przedziwny dar jednania sobie zwierząt, interpretacja mogła iść w tym kierunku właśnie, musi mieć nadludzką siłę, a – jak wiadomo – taką posiadają  demony jako istoty doskonalsze od ludzi, które jej użyczyły.  A zatem jest to czarownica,  bo właśnie one zawierają z demonami pakt i  korzystają z ich nadludzkich umiejętności. W praktyce sądowej przeważają jednak oskarżenia o szkodę w gospodarstwie, o nieurodzaj itp.; w ten sposób wylewano często osobiste frustracje, a nawet nierzadko nadużywano takich oskarżeń wiedząc, że padają na podatny grunt. Sam wygląd zewnętrzny najczęściej szpetny lub ogólnie dziwny był tylko potwierdzeniem przynależności do wrogiego świata. Jeden ząb, semicki nos, długie włosy, dziwne atrybuty, towarzyszące zwierzęta, np. kot, to elementy wyglądu i otoczenia wiedźmy wywodzące się z różnej  tradycji.

… I odtąd można było te czarownice męczyć na różne sposoby – o to też chciałbym zapytać. Regulowało to Prawo Magdeburskie: w Niemczech, w Europie zachodniej, a potem również w Polsce. Czyli trzy stopnie tortur i bardzo rzadkie ułaskawienia?

Czarnoksięstwo traktowano wyjątkowo jako crimen excepta i dlatego należało stosować specjalne środki z torturami włącznie, szczególnie że oskarżanym był nie tylko człowiek, ale również diabeł, destruktor ludzkiej natury. Diabła jednak pozwać nie można było ani wydusić z niego zeznań.  Myślę, że jest tu bardzo dużo stereotypów, jeśli chodzi o procesy czarownic. Bez wątpienia większość procesów dotyczyło kobiet, w mniejszym stopniu – mężczyzn, ale mężczyźni nie byli całkowicie wyłączeni z tej opętańczej demonomanii. Oskarżonymi bywały nawet dzieci. Bardziej istotne jest, że w którymś momencie trybunały inkwizycyjne, zazwyczaj ścigające przestępstwa związane z herezją bądź odstępstwem od wiary, uznały że magia i uprawianie czarów są rodzajem herezji. W rezultacie tego procesu pojawia się pojęcie „sekty czarowników”. Czyli w którymś momencie uznano, że czarownictwo to herezja, które powinno być ścigane w ten sposób, a może nawet ostrzej od herezji. A jeśli chodzi o uniewinnienia, to praca Małgorzaty Pilaszek dotycząca ziem polskich dowodzi, że było ich całkiem sporo. Musimy pamiętać, że w przewodzie inkwizycyjnym rozróżniano trzy typy podsądnych: uniewinnionych, skruszonych i recydywistów. W świetle prawnym tylko recydywistom należała się maksymalna kara. A kwestia tortur?  W literaturze przedmiotu rozróżnia się kilka typów: przygotowawcza, ostateczna, ponadto dodatkowe oraz specjalne. W sensie technicznym stosowano różne techniki zależne od umiejętności indywidualnych katów. Odmiennym zagadnieniem jest zaś słynne pławienie, rodzaj ordaliów, czyli sądów bożych (próba wody) o bardzo starym pochodzeniu. Pławienie było dowodem procesowym – nie karą. Jeśli kobieta poddana takiej próbie nie tonęła, to prawdopodobnie posługiwała się jakąś magiczną siłą, która powodowała, że jej ciężar ciała był mniejszy niż wyporność wody, a zatem korzystała z magii lub był to znak woli Bożej. A najczęściej odbywało się to tak, że u kobiet, które nosiły spódnice o wielu fałdach, wrzuconych do wody te fałdy zamieniały się w rodzaj  balonu, który powstrzymywał przed utonięciem i utrzymywał kobietę na powierzchni wody.  Natomiast jeśli tonęły, oznaczało to, że w istocie były niewinne.

Zwyczaj pławienia i palenia czarownic był również znany w Polsce. Nie potwierdzałoby się zatem to, co pisał historyk prof. Janusz Tazbir, że Polska była krajem bez stosów i krajem wyjątkowej tolerancji religijnej. Ta teza niekoniecznie potwierdza się w źródłach.

Myślę, że zwłaszcza ostatnie badania dotyczące polowań na czarownice na ziemiach polskich udowadniają, że polowania miały w Polsce miejsce, natomiast bez wątpienia nie było ich tak wiele, jak w Europie zachodniej. To się tłumaczy faktem młodszego chrześcijaństwa, te ogniska zapalne nie były tak „rozżarzone” jak w Europie zachodniej,  a ilość procesów malała wraz z przesuwaniem się w kierunku wschodnim. Wg ustaleń Małgorzaty Pilaszek, czyli w okresie XVI-XVIII w. odbyło się 867 procesów w Koronie i tylko 112 w Wielkim Księstwie Litewskim.

Jeszcze raz powrócę do akt sądowych. Z tych procesów wynika, że właściwie czarownice lubowały się przede wszystkim w mleku i nabiale. Po co czarownicom mleko? I jakie jeszcze rodzaje spraw pojawiały się najczęściej?

Spraw było multum, a oskarżenia różnorodnej treści. Mleko było podstawowym produktem żywieniowym, ale bardzo nietrwałym, a krowy podstawowym zwierzęciem w gospodarstwie, i wtedy, gdy tego mleka nagle zabrakło, często z przyczyn naturalnych, winnych szukano w ciemnych siłach i zabiegach czarownicy. Bez wątpienia szkody w gospodarstwie szczególnie często się powtarzały jako powód oskarżeń o nieurodzaj, wpływanie na niepłodność zwierząt gospodarskich, ludzi także, zabieranie mleka krowom itp.

Mamy najgłośniejszą czarownicę z Gór Świętokrzyskich. To jest najbardziej znana polska czarownica?

Nie ma wątpliwości, że to „królowa” polskich czarownic. Jej mit jest nieodłącznie związany z jedyną w swoim rodzaju górą, Łyścem (zwaną potem Łysą Górą), która była od stuleci podejrzewana o takie konotacje. Ale tradycja ta, wiążąca Łysą Górę z domniemanymi Sabatami czarownic, spotkaniami czarownic i tej legendarnej Baby Jagi na Łyścu tak naprawdę jest młoda. I to, co dzisiaj jest elementem naszej wyobraźni, narastało intensywnie dopiero od XIX wieku, prawdopodobnie po kasacie dóbr benedyktynów łysogórskich. Idźmy po kolei. W łysogórskiej tradycji postać Baby Jagi zaczęła się kształtować pod wpływem legend o domniemanej pogańskiej przeszłości Łyśca. Punktem zwrotnym był tu wątek oparty na niepewnej wzmiance kroniki łysogórskiego opactwa benedyktyńskiego „Powieść rzeczy istey” z I połowy XVI w. o czczonych jakoby dawniej na szczycie Łyśca pogańskich bóstwach o imionach Lada, Boda i Leli. Niezwykła popularność tej kroniki klasztornej w późniejszych czasach z początkiem XX w. sprzedawanej w formie broszury na miejscowych jarmarkach, stała się zarzewiem miejscowej tradycji o związkach Łyśca z dawnymi kultami, a ostatecznie z sabatami czarownic. Mit ten powtarzany w legendach i opowieściach ludowych utrwalił ostatecznie już w nowszych czasach lokalny ruch krajoznawczy. Dodajmy, co bardzo istotne, że mówimy o okresie po kasacie klasztoru w 1819 r., czyli po opuszczeniu opactwa świętokrzyskiego przez benedyktynów. Do takich wyobrażeń przyczyniły się również późnonowożytne podania o sabatach na „łysych górach”. Tzw. „łyse góry”, których w świecie nie brakuje, miały bowiem od dawna swoją oddzielną mitologię, jako miejsca złych mocy. Bezpośrednim importem z krajów niemieckich mogły być nowożytne relacje rozrzucone w tamtejszych materiałach inkwizycyjnych. Przed trybunałami inkwizycji przetoczyła się wówczas fala licznych procesów przeciwko kobietom posądzanym o udział w sabatach na szczytach gór zwieńczonych zwałowiskami skalnymi, bliźniaczo podobnych do łysogórskich gołoborzy (blokkes berghe). Najsłynniejszą z takich otoczonych złą sławą gór na ziemiach niemieckich był właśnie Brocken (1142 m n.p.m.), najwyższy szczyt Gór Harcu, najstarszego pasma górskiego w Europie. Brocken ze względu na podobieństwo nazwy, surową i intrygująca naturę  oraz podobną folklorogenną symbolikę, można nazwać bliźniaczym szczytem Łyśca. Już w 1668 r. Johann Praetorius poświęcił jej specjalny traktat „Blockes Berges Verrichtung”. Dzieło to, co nie jest bez znaczenia,  znane było również w ówczesnej Polsce. Gołoborze, łyse polany, a więc niezwykłe warunki naturalne Łyśca ułatwiały taką mitologizację. Zapoczątkował ją sam Jan Długosz, który w swoich monumentalnych „Rocznikach” związał genezę gołoborza z interwencją mitologicznych cyklopów. W ten sposób kronikarz wyniósł Łysiec do miana przestrzeni wyłączonej, będącej areną walk gigantów. Wpisany w strukturę czasu i przestrzeń biblijną, czyli w historię początku świata (giganci to wszak postaci potwierdzone autorytetem Biblii, Rdz. 6,4; Jdt 16,6), stał się Łysiec w interpretacji kronikarskiej miejscem wybranym, nobilitowanym, a nawet uświęconym. Długosz nie miał zresztą wątpliwości, że to najważniejsza góra Królestwa Polskiego, skoro określił ją mianem „księcia innych gór” (princeps montium).

Ludowe figurki czarownic ze zbiorów Muzeum Zabawek i Zabawy w Kielcach
Ludowe figurki czarownic ze zbiorów Muzeum Zabawek i Zabawy w Kielcach

Ze świętokrzyską Babą Jagą kojarzy się charakterystyczny wizerunek na miotle. Skąd w ogóle się ten atrybut czarownicy wziął i co on oznacza?

Ikonografia czarownicy to niejako oddzielne zjawisko. Najwcześniejsze przedstawienia ikonograficzne ukazują czarownice jako kobiety latające na  dzikich zwierzętach, co odpowiadało tradycji antycznych mitów o  Dianie, rzymskiej bogini łowów lub germańskich żeńskich istot chtonicznych walkirii zbierających z pól poległych wojowników do krainy zmarłych Walhalli. W taki sposób przedstawiają je najstarsze świadectwa plastyczne, a mianowicie  polichromie katedry w Schleswigu  pochodzące z przełomu XIII / XIV w., gdzie jedna z walkirii leci na grzbiecie pantery lub lwicy, a druga na miotle. Przedstawienia te dały początek całej serii wyobrażeń plastycznych. Malowidła ścienne z kilku kościołów duńskich pochodzące z lat 1450-1542 wyobrażają czarownice lecące na grzbietach postaci zoomorficznych – demonów z nieodłącznymi rogami.   Jednym z najbardziej wyrazistych przedstawień czarownic w plastyce średniowiecznej są dwie miniatury kodeksowe umieszczone na marginesie francuskiego poematu Martin’a Le Franc „Le champion des dames” z 1440 r. Przedstawiają one dwie kobiety. W intencji iluminatora  są nimi kobiety heretyków –  waldensów, wyobrażone jako czarownice latające na miotle, na kiju lub żerdzi z płotu. Podobne sceny tym razem zbiorowe spotykamy w miniaturach książkowych z traktatem Johanna Tinctorisa z 1460 r. Jedna z nich przedstawia cały powietrzny orszak czarownic zmierzających na sabat.  Ponownie za wehikuł czarownic służą tu fantastyczne zwierzęta o cechach diabolicznych oraz miotły, element powtarzalny w wyobrażeniach plastycznych o  starej metryce wierzeniowej. Skąd zatem pochodzi ów motyw lotu na grzbietach fantastycznych istot bądź zwierząt, lub przy pomocy prymitywnych narzędzi codziennego użytku? Fantastyczne istoty to oczywiście personifikacje diabła, któremu uczona demonologia średniowieczna przypisywała zdolność przenoszenia przedmiotów w powietrzu. Żerdź i miotła skrywają natomiast symbolikę o podłożu ludowym. Najstarszą metrykę przypisuje się zwykle żerdzi. Starogermańskie słowo „hagazussa” – jedno z najstarszych określeń czarownicy, oznacza właśnie „starą kobietę latającą na żerdzi z płotu”. Podobną semantykę odnajdujemy wśród imion jednego z nocnych germańskich duchów o nazwie „zunritten”. Słowo to pochodzi  od „der Zaun” – płot, parkan i „reiten” – jeździć wierzchem. Koresponduje z tym jedno z rozporządzeń świeckich z Västgötaland (Szwecja) z ok. 1170 r. Zachował się w nim  zapis o  pewnej kobiecie, której zarzucano, że z rozwiązanymi włosami i w postaci trola jeździła na kołku dniem i nocą. Żerdź z płotu  to częsty w dawnym folklorze krajów niemieckich atrybut zabiegów wieszczych i magicznych. Już staronordyckie słowo „gandr” jako ewentualna pożyczka lapońska znaczyło kij, pręt, konar lub kołek – przedmiot magiczny, któremu przypisywano szczególną  siłę,  zwłaszcza zaś  zdolność zsyłania chorób na inne ciała lub przenoszenia istot na przykład  duszy szamana w postaci zwierzęcej lub w formie owego kołka w inne miejsce. Jedna z dawnych sag islandzkich opowiada o przelocie w zaświaty czyli o „gandreip”. Podróże na osobliwych zwierzętach w zaświaty lub na kiju były zresztą znane znacznie wcześniej w innych kręgach kulturowych. Lot na kiju jest m.in. poświadczony w tradycji wierzeniowej starożytnego Akkadu. Spośród zaś  świadectw bliższych  nam geograficznie warto wspomnieć relację z XV w. śląskiego teologa Jana z Wünschelburga (Radkowa). Autor opowiadał o pewnym ludowym zwyczaju młodych matek, które kładły niemowlęta ze skłonnościami do torsji na płocie (super sepem), tak aby tą wymiotną maź wydziobały ptaki. Z kolei wiedeński autor z XV w. Tomasz z Haselbachu wspomina o wróżbach dziewcząt z płotu w okresie Bożego Narodzenia, kogo dostaną za męża. Zwyczaj ten przetrwał jeszcze w XIX wiecznym folklorze niemieckim.  Młode panny  w Boże Narodzenie  zawiązywały na wybranej żerdzi wstążkę, a następnego dnia sprawdzały, czy pozostała prosta  czy krzywa, wieszcząc o wyglądzie przyszłego męża. Symbolikę płotu poświadczają również rodzime świadectwa  nowożytne i ze współczesnego folkloru. Marcin Bielski w XVI w. zapisał fragment pieśni „Śmierć się wije u płotu; Szukający kłopotu…”, a podobne pieśni śpiewane przy obnoszeniu Nowego Latka powiadają, że „Śnieg się wije po płocinie; A pszeniczka po rolinie”. Płot przywodził więc na myśl symbolikę przejścia w czasie, zmiany pory roku, ale też przestrzeni granicznej, dlatego jego wygląd lub śnieg nań zalegający podlegał obserwacji jako zwiastun wróżb o nadejściu nowego czasu, nowego lata. Ze świata magii wywodzi się również symbolika miotły.  W dawnych wierzeniach miotle, używanej do domowych porządków,  przypisywano symbolikę magiczną o właściwościach oczyszczających i wypędzających. Z magicznymi przymiotami utożsamiano również gatunki drzew, z których je wykonywano, a mianowicie rózgi brzozowe, bukowe lub jodłowe, symbolizujące drzewo życia, płodność i odradzającą się na wiosnę przyrodę. Miotła lub kij tak mocno zrosły się z  postacią czarownic, że  niektórzy demonolodzy utworzyli od słowa baculus (kij, laska) jedno z pogardliwych określeń czarownic, a mianowicie bacularie. Na marginesie demonologicznego dzieła Jordanesa de Bergamo „Quaestio de strigis” z ok. 1460 r. wyjaśniano, że owe kobiety „latają na miotle  (a baculo) wspomagane siłą demonów”. Do czego służyła owa laska nie pozostawiało wątpliwości znane anonimowe pismo „Errores Gazariorum” z 1450 r. W rozwinięciu tytułu nieznany autor wyjaśniał mniej zorientowanym w sztuce magicznej, że chodzi  o przypadki podróżowania na lasce lub na miotle. Podobne przykłady przedstawieniowe można mnożyć. Wszystkie one wywodzą się z ikonografii zachodniej. Rodzimych wyobrażeń plastycznych zasadniczo nie znamy. Kilka zabytków ikonograficznych przypomina wprawdzie podobne sceny, ale ilustrują one odmienne treści ideowe.

Można się spotkać z taką „fizjologiczną”, farmakologiczną interpretacją tego obrazu i w ogóle Sabatów. Niektórzy odtwarzają realia sabatów jako uczty z wilczych jagód i halucynacjami przez nie wywoływanymi jako źródłami opowieści o lotach.

Jak najbardziej Sabat jest również ucztą, masową biesiadą wiedźm z tańcami i hulankami. Przykładowo w 1611 r. w procesie w Ülzen jedna z oskarżonych kobiet wyznała na torturach, że na Blocksbergu spotkała tak liczne grono zebranych, że jeden krzak grochu musiano podzielić na wszystkich, tak że każda z nich musiała się zadowolić spożyciem tylko jednego ziarnka. W istocie niektóre hipotezy próbujące wyjaśnić mit sabatu na drodze bardzo racjonalnej sugerowały, że sabaty to efekt wizji pod wpływem właściwości niektórych roślin. Ale ta interpretacja nie jest dziś zbyt popularna w historiografii. Jeżeli już, to bardzo ciekawą interpretacją była kiedyś hipoteza autorstwa klasyka gatunku Josepha Hansena, że źródeł  takich wizji należy szukać w strefie górskiej, gdzie – jak wiadomo – powietrze jest rozrzedzone,  i zawiera mniej tlenu, a w związku z tym mózg pracuje  inaczej, co działa jak halucynogen. Interpretacji jest oczywiście wiele. Większą jednak uwagę przywiązuje się do specyficznego klimatu religijnego i intelektualnego, pełnego lęków i frustracji niż do jakichkolwiek środków halucynogennych.

Wiele osób – zwłaszcza w Skandynawii, Anglii, Irlandii przedstawia się jako czarownice… A więc ta tradycja wcale nie zamiera – wręcz przeciwnie, wydaje się już być w pełni odrodzona. Nie można się chyba jeszcze „pożegnać” z czarownicą (jak jeden z autorów w Polsce zatytułował swoją książkę)?

Tak, na pewno nie pożegnaliśmy się z tym zjawiskiem. Nie mnie oceniać, czy to jest zjawisko pozytywne, czy negatywne, to nie jest zadanie historyka. Ale w istocie rzeczy wiemy dobrze, że w różnych miejscach w Europie i nie tylko działają specjalne stowarzyszenia, które kultywują tego typu praktyki, często pod pretekstem powrotu do źródeł cywilizacji. No i jest to rodzaj hobby na fali zjawiska typu New Age, czyli powrotu do korzeni, do zaginionych i zapomnianych tradycji.

W takim razie, czy kiedykolwiek uwolnimy się od czarownicy?

Myślę, że nie. To jest tak fascynujący problem badawczy, że o ile wiedźmy będą uchodzić w niepamięć, to stale będą  o nich przypominać historycy, antropolodzy itp. To  bowiem  jeden z najbardziej zagadkowych  wątków w dziejach kultury europejskiej. Na świecie  istnieje kilka ośrodków badawczych z uniwersytetem w Tybindze na czele zajmujących się  problematyką procesów czarownic, a od kilku lat w USA wychodzi wyspecjalizowane naukowe czasopismo „Magic, Ritual, and Witchcraft”.
Dziękuję za rozmowę.

 

Autor tekstu: Michał Łuczyński

Źródło: Czwarty Wymiar 2011

3 myśli w temacie “Prawdziwa historia czarownicy”

  1. Wykład bardzo ciekawy , trochę się przestraszyłam bo lubię mleko i nabiał , młoda tez nie jestem a więc….Zrozumiej to! Jedno przez sto.Dwa bokiem szło.Gdy dodasz trzy,Bogatys ty.Przez cztery ,pięć,Galopem pędź!Z sześciu zrób siedem- To rada wiedźm.Przebij na skroś:Będziesz miał osm.A dziewięć gns, A dziesięć trwa.Czarownic to- dwa razy dwa.(diabelska tabliczka mnożenia Goethego)

    Polubienie

  2. Dorzucę parę swoich groszy do tych pojęć.Czarownica to kobieta nieświadoma tego, że podoba się wielu mężczyznom. Żaden z nich nie powie nawet jednego komplementu tylko wodzi wzrokiem za swoją wyobraźnią. Wiedźma to stateczna pani, która lubi mężczyzn i owszem i zarazem wie, że na stare lata lepiej dogadać się z wszechświatem.

    Polubienie

Dodaj komentarz